Bieg Trzech Kopców 2014

Drugi Bieg Trzech Kopców w moim startowo-biegowym życiu, na większym luzie, bez obaw czy człowiek dobiegnie do mety itp. Itd. Może trochę zmęczenia i dziwny ból w prawej nodze psuły trochę bardzo dobry humor, ale nie na tyle, żeby o 7 rano nie zjeść pomidorowej i nie zameldować się na starcie.

#Logistyka

Bieg Trzech Kopców jest najbardziej logistycznie upierdliwym biegiem w Krakowie (start i meta nie są w tym samym miejscu z zrozumiałych względów), jak chcesz mieć kibiców na starcie i na mecie, to albo zorganizuj sobie sporą ekipę albo teleport. Rano pojechaliśmy na Błonia i tam zostało auto, zawodnicy (czytaj ja i Teść) pobiegli truchtem na przystanek tramwajowy a kibice pojechali na kopiec Piłsudskiego (meta), nic lepszego jeszcze nie wymyśliłem (w zeszłym roku szybciej dobiegłem niż wsparcie dojechało na metę). O podjechaniu i zaparkowaniu w rejonie mety można zapomnieć, a powrót po auto do centrum po tym biegu do przyjemnych nie należy – no ale udało się – na starcie byliśmy 45 min przed czasem.

#Strefy

W tym roku wąski rejon strefy startowej pod Kopcem Kraka został podzielony na „czasówki” – mniej lub bardziej przywiązywano do nich wagę, ale nauczony doświadczeniem ustawiłem się bardziej optymistycznie – czyli z przodu. Mniej przepychania i stresu na wąskich odcinkach, niestety parę osób mnie później minęło ale do przeżycia. Teść ruszył (mimo instrukcji aby początek zrobić z wyczuciem) w tempie typowym dla debiutanta – ogień od pierwszego metra 🙂

#Biegniemy

Na trzecim kilometrze spojrzałem na zegarek tempo okrążenia: 4:11 to nie na moje obecne warunki, 7 letniej bazy biegowej nie nadrobię w jednym biegu – stopniowo odpuszczałem a „debiutant” znikł mi z oczu jeszcze przed pierwszym podbiegiem.

Pogoda udała się jak marzenie, niestety ubrałem się trochę za ciepło więc na bulwarach lekko zagotowałem ale płaski odcinek przeszedł gładko. Pierwszy podbieg al. Waszyngtona biegnąc tym razem bardziej z przodu nie był tak traumatycznym przeżyciem jak w zeszłym roku – wszyscy pracowali równo i nikt nie wymiękał, przy wodopoju można było odetchnąć na kilka sekund.

Rollercoster przed „zbiegiem” do lasku wolskiego nerwowo – znowu ból brzucha, ja nie wiem tym razem ani za dużo ani za mało nie zjadłem, węglowodany były, mała rozgrzewka była, dobry humor był, wytrzymałość była i co? I ból taki, że musiałem zwolnić na chwilę, tym razem parę głębokich wdechów i kawał podbiegu uratował mi życie – odpuściło – ale nie pierwszy raz „kolka” psuje mi naprawdę dobrą zabawę – tu już nawet nie chodzi o czas, ale chyba nikt nie lubi jak go coś boli bez powodu?

#Lasek

No tu już mniej kozaków było, część osób stromy kawałek podeszła zamiast podbiegać a że w grupie wstyd mniejszy to dołączyłem :p Rozkręciłem się na nowo w okolicach ZOO, tu już mi nic nie przeszkadzało, nadrobiłem parę sekund i ostatecznie zameldowałem się z poprawionym czasem o 2 minuty w stosunku do zeszłego roku i znacznie, znacznie mniejszym zmęczeniem materiału (tutaj miałem wrzucić porównanie tętna z tego i zeszłego roku aby sprawdzić jak tam forma idzie w górę ale Garmin zwariował i na razie nic się z tym nie da zrobić).

Teść zameldował się z czasem 1:01:xx i mocnym postanowieniem złamania godziny w przyszłym roku! (13 miejsce w grupie wiekowej – respect, szacun i w ogóle)

Na mecie gratulacje i przytulasy – wszyscy zadowoleni! Posiłek regeneracyjny zregenerował kibiców 😉 Dzieci wsunęły zupkę a piwo znikło sam nie wiem gdzie ale mam pewnie podejrzenia kto je przytulił 😉

#Kończymy

Chwilę czekaliśmy na znajomych, niestety nie obyło się bez jednej kontuzji, ale jest jeszcze trochę biegania w tym roku więc lepiej się oszczędzać i atakować w kolejnych zawodach. Spotkałem dzisiaj też kilka osób które kojarzyły mnie z innych zawodów – bardzo fajne uczucie, człowiek staje się częścią społeczności nawet nie wie kiedy!

%d bloggers like this: