Wszystko na odwrót…

Bardzo długo chodzi mi już to wszystko po głowie. Koncepcja tego bloga powoli zaczyna się słabo bronić i mam wrażenie, że nawet w formie graficznej jest tutaj trochę przerostu formy nad treścią. Czyli za dużo w zasadzie o niczym, bo o funkcji edukacyjnej ciężko tutaj mówić – nie legitymuje się wynikami które mogły by mi dawać mandat do wyrażania opinii na temat koncepcji  treningu – jest wiele naprawdę mocnych pozycji w blogosferze które robi super robotę w tym zakresie (Warszawski Biegacz i może nie w moim klimacie ale mocny  głos Mkona), zresztą zrobiłem krótką listę (koniec wpisu) gdzie musicie zaglądną a podcast Marcina Hinza z Ironfactory to pierwszy punkt tej wycieczki.

Jeśli chodzi o aspekt motywacyjny, który też gdzieś miejscami mógł się przebijać z moich wpisów już nie bardzo mnie zadowala, nie zadowala mnie dlatego, że nie mogę (a raczej nie chcę) pisać wszystkiego. Nie chcę się całkiem odsłaniać, możliwe że nie jestem na takie internetowe wycieczki gotowy przez co tak naprawdę nie do końca mogą Was i też siebie odpowiednio zmotywować. Przeczytałem kilka swoich dawnych wpisów i wyszły mi z tego zwykłe lamenty i użalania a to cholera nie tak, nie tak. Pisać w kółko jak to dostałem w dupę od życia i jestem ciężko zestresowany więc pójdę sobie pobiegać bez szerszego kontekstu jakoś słabo mi wychodzi i daje trochę nie pełny obraz mojej drogi. Zdałem sobie sprawę, nie wiem czy słusznie czy nie ale na chwilę obecną jestem bliski takiego przekonania, że myślenie nad tym jako coś napisać żeby czegoś nie napisać i żeby nadawało się to do publikacji wychodzi trochę śmiesznie a dla mnie w zasadzie jest męczące. Ogólnie jak kiedyś dojrzeję do tego aby pisać otwarcie i jeszcze dojdzie do tego wymiar sportowy, w którym zasadniczo się mocno realizują i wiele spraw w mojej głowie i życiu dzięki treningowi się uporządkowałem to będzie z tego zajebiście fajny blog a tymczasem pora sobie dać „siana” z wszystkimi podsumowaniami, opisami jednostek itp.. I nie piszę tego dlatego że potrzebuję jakieś wymówki żeby więcej nie pisać bo mi się odechciało (w zasadzie mógłbym nie pisać i tyle :)) ale raczej zaznaczam jakiś punkt zwrotny, bo taki właśnie nastąpił w mojej koncepcji treningu i na pewno wiele też przez ostatnie 4 lata zmieniło się w moim życiu. Jeśli nadejdzie odpowiednia pora zmieni się też trochę koncepcja tego bloga i pociągnę temat dalej ale już w zdecydowanie innej formie.

Silenie się na pseudo trenerskie wynurzenia po prostu nie ma sensu z prostej przyczyny – ja nie jestem trenerem i naprawdę pomimo tego że sporo poświęciłem na pozyskanie wiedzy w tym zakresie (zresztą nadal w miarę wolnego czasu się szkolę) to najzwyczajniej w świecie się na tym nie znam 😀 Przynajmniej nie na tyle by komuś doradzać i to publicznie … Tak, to kolejna rzecz która sobie uświadomiłem po kilku miesiącach pracy z profesjonalistami. Nie mam też czasu ani chęci przepisywać tutaj książek do których każdy z Was z powodzeniem może sięgnąć we własnym zakresie – więc od czasu do czasu polecę jakaś. Nie pójdę też w stronę opisywania szczegółowo treningów które wykonuje bo jest to czyjaś ciężka robota i nie bardzo wypada ją wrzucać do sieci 😉

Dla kogo jest ten blog? Od samego początku zakładałem, że dla mnie 😉 I dla każdego kto oczywiście widzi i czuje jakąkolwiek potrzebę czytania o tym co koleś przed czterdziestką wyprawia w wolnym czasie żeby realizować swoje sportowe fantazje 😉 Skoro jest dla mnie i po części dla Ciebie, a ja właśnie czuje że obecna formułą totalnie się wyczerpała to i dla Ciebie będzie to dobra odmiana… Wszystko płynie i aktualnie odczuwam potrzebę co najwyżej luźnej refleksji na temat swoich poczynań, bardziej dla upamiętnienie pewnych zmian i udokumentowania drogi niż tkwienia w analityce każdego kroku wieczornego wybiegania (czy też pływania ;)) jak daleko, a jak długo a na jakim tempie … Chwilę mi zajęło że to całkowicie jest bez sensu, tzn. inaczej w tej chwili, na tym etapie na którym jestem jest to bez sensu – porównywanie się z kimkolwiek 1:1 bez głębszej znajomości jego celów, planów startowych, filozofii treningu czy jego historii jest po prostu masochizmem. Do rzeczy – zasadniczo różni się trening jakościowy od ilościowego i jeśli miałbym czegoś żałować przez ostatnie 4 lata ciężkiej orki na ugorze to tego że dotarłem do tego punktu zwrotnego tak późno. Napisałem „jeśli miałbym” bo nie żałuje, nie żałuje bo bez tej orki nie byłbym w stanie zrobić nawet połowy tego co mam teraz w planie, ba, pewnie bym nawet nie zrozumiał jak i kiedy mam to zrobić – a teraz wychodzi na to że trenuje mniej a jest lepiej i więcej. Jestem mniej zmęczony treningiem, mniej przeciążony, bardziej świadomy i uwaga, uwaga bo idzie naprawdę przełomowa myśl – zaczęło mi to sprawiać pełną radość i dawać dużą satysfakcję a w porównaniu do zeszłych sezonów trzeba nadmienić iż nie zdążyłem jeszcze nawet nigdzie wystartować! Kolejna zmiana, to brak dopakowanego śmieciowymi kilometrami kalendarza startów jakbym co najmniej utrzymywał rodzinę z nagród (szybko zmarli by z głodu z moimi wynikami ;)). Zdarza mi się nawet odpuścić trening bez wyrzutów sumienia, świadomie kiedy wiem, że będzie z niego więcej szkody niż korzyści (i nie mam już nawet potrzeby pisania o tym na FB i na blogu 🙂

W planie powoli pojawił się czas na odpoczynek, prawdziwa periodyzacja a nie udawana albo wymuszona przez słupki planu z książki który w zasadzie pisany jest dla „wszystkich” czyli dla nikogo. Dużo da się na takim planie osiągnąć ale też dużo można stracić, np.. chęć do dalszej pracy, co prawie przytrafiło się mnie po Maratonie Warszawskim w którym rekordu świata i tak nie pobiłem 😉

Jestem bardziej skupiony na treningu niż na wyniku, który stał się w pewnym sensie (podkreślam w pewnym sensie) dla mnie bez znaczenia. Chcę być lepszy niż rok temu, chcę być lepszy od siebie, chcę być szybszy, silniejszy, zdrowszy i to się dzieje tyle że nie „na siłę” tylko świadomie – bez bólu i niezdrowego zmęczenia.

Koncepcja WOOOOA! Natrzaskam kilometrów i jakoś to poleci przestała mi odpowiadać, gdzieś wewnętrznie poczułem, że to nie jest coś co chcę dalej robić. Ten rodzaj, sposób treningu nie przyniósł oczekiwanych efektów a wręcz przeciwnie, na odwrót zaczynał działać demotywująco. Dość się już dojeżdżam w pracy, stres mnie nie opuszcza od jakiegoś czasu na krok co stało się już naprawdę niebezpieczne – doprowadzanie się do ostateczności wyczerpującym treningiem nie miało nic wspólnego z zdrowym trybem życia – miałem czuć się mocniejszy a stawałem się coraz słabszy. W zasadzie nie mogło być mowy o tym abym był zadowolony z czegokolwiek. Stąd potrzeba zmiany z podejścia ilościowego na jakościowe.

To tak jak wycieczka za komuny, maluchem do Bułgarii – męczarnia przez wiele godzin, chwila przyjemności a potem znów męczarnia – no da się ale po co?

Wow!? Jeszcze to czytasz? TO musisz być tym jednym z 4 użytkowników, który jako nieliczni spędzają więcej ni 5 minut na moim blogu 🙂

Moja droga do Ironmena jest już coraz krótsza a jej dalszy przebieg będziesz mógł spokojnie sobie obserwować na FB a na większe i dłuższe wpisy pewnie przyjdzie trochę poczekać aż dojrzeje we mnie nowa koncepcja. Powoli będzie ulegać zmianie też część wizualna na bardziej minimalistyczną a szałowe foty z moich treningów jakoś mi do tego wszystkiego nie pasują :p

Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w Kalmar 😉

Lista:

http://ironfactory.pl/

http://niemaniemoge.pl/

http://warszawskibiegacz.pl/

http://swimbikerun.pl/

http://xtri.pl/

 

 

%d bloggers like this: