Ehh te blogowe podsumowania roku, pisać czy nie pisać? Nie pisać wcale z przesadnej skromności, czy może pisać długo i namiętnie w błędnym przekonaniu że kogoś to naprawdę bardzo mocno interesuje 😉
W zasadzie to napisałem takie tylko jedno w 2014, byłem wtedy bardzo zajawiony i wszystko było bardzo proste (np. złamanie 50 minut na 10k ;)) teraz jest trochę inaczej, nie trudniej nie nudniej tylko inaczej 🙂 Od samego początku 2017 wprowadzam kluczowe i radykalne zmiany w treningu, więc pomyślałem, że takie podsumowanie zeszłego roku może być później niezłym punktem odniesienia. O zmianach będzie jeszcze czas powiedzieć więc skupię się tylko na tym co działo się u mnie treningowo i startowo w 2016.
Na początek statystycznie:
- 359 treningów czyli ponad 3500km w minimalnie ponad 300 godzin. Działo się 😉
- 2 maratony, 4 półmaratony, 10 dyszek, kilka piątek i tylko jeden start TRI: Frydman Górska Olimpijka
- Życiówki poprawione na każdym dystansie, trasie gdzie się tylko dało i mogłem, to startowałem ponownie 😉
Nadrzędny cel w postaci stałego, widocznego dla mnie progresu został osiągnięty choć nie było łatwo. Im dalej w las robi się znacznie trudniej, a każda urwana minuta na życiówce to kilka miesięcy treningu! Nie ma już takich cudów jak na początku, że każdy start to w zasadzie PB.
#Do trzech razy sztuka czyli Maraton Warszawski
Mocno się zagubiłem po starcie w Cracovia Maraton i teraz z perspektywy czasu nie wiem czy przypadkiem nie za mocno. Wywaliłem do góry nogami cały plan przygotowań do IM w zasadzie tylko dlatego, że uznałem czas jaki osiągnąłem na maratonie nie tylko poniżej swoich możliwości ale godności. Mam nadzieje, że ta ambicja nie zgubiła mnie na tyle, że najważniejszy cel jakim jest IM będzie musiał poczekać dłużej niż pierwotnie planowałem. Niebawem się przekonam na ile zbudowana baza treningiem maratońskim (od sierpnia 2016 w zasadzie tylko biegałem) przełoży się na treningi typowo TRI.
Kilka razy podchodziłem do napisania relacji z Maratonu Warszawskiego ale do tej pory nic z tego nie wyszło i pewnie już tak zostanie, wrzucam poniżej to co pozostało z prób konstruowania relacji …
Nie, nie byłem wyluzowany. W sumie to nie wiele pamiętam z całego biegu – dobrze dla Was, będzie krótsza relacja 🙂 Nie byłem wyluzowany bo bardzo mi zależało na wyniku adekwatnym do wysiłku jaki włożyłem w tym roku w poprawę techniki biegania, kilometraż i wszystko co z bieganiem związane. Miałem dostać ten zwrot już na Cracovia Maraton i spokojnie robić sobie dalej trening pod IM ale stało się inaczej. Wyszło na to, że jestem w lesie i muszę popracować mocniej i więcej! Z taką pełną głową stałem na starcie trzeciego w swoim życiu maratonu. Nie chciałem się też przeskoczyć, kolejnego spaceru moja psychika by już pewnie nie uniosła, więc celowałem pomiędzy czymś co mnie zadowoli ale też nie zmarnuje 16 tygodni ostrego napierdalania kilometrów w deszczu, w nocy, rano, w puszczy w upale … wszędzie. Miało być 3:45 wyszło 3:48 – dobrze, niech będzie, na jakiś czas mi to wystarczy 🙂
Czy ktoś biegnie ten maraton, bo po prostu trenował do maratonu i chce go zrobić adekwatnie do swoich możliwości czy JA jestem jedyny (btw. ja tutaj tylko treningowo ;)… Takie pytanie miałem w głowie przez prawie 10km wysłuchiwania przeróżnych opowieści współtowarzyszy wyprawy na 3:45 – albo sami obecni lub przyszli ajronmeni którzy kończą sezon a to tylko rozbieganie, a to ktoś po krynicy, a to ktoś przed bieszczadami, a to ktoś po kontuzji i tylko tak kontrolnie, a to kurwa to a to tamto… nawet pacemaker wyszedł na cieniasa bo ani ultras, ani iron … o projektach przebiegnięcia polski wzdłuż i wszerz nie wspominam bo to już dla mnie było za dużo. Na szczęści faza wesołego gadania kończy się w okolicy 24km więc było trochę ciszy aż do kolejnego etapu… czyli komentarzy, że teraz zobaczą cieniasy co to maraton, że zaraz się zaczyna, o że już … już prawie, jeszcze chwila … Nie powiem, rozczarowała mnie pod tym względem Warszawa, naprawdę chamstwa na trasie nie brakowało i wcale jakoś szczególnie nie zamierzam teraz zachwalać imprezy w Krakowie bo sielanki też nie było ale akcji w stylu, „spierdalaj na prawo” do starszej już Pani, czy plucie i smarkanie gdzie naprawdę nie trudno było skojarzyć, że na kogoś te wydzieliny trafią nie było … Widać taki urok imprez masowych przez duże M. Jeśli chodzi o mnie dotrzymałem danego sobie słowa, tzn. nie powiedziałem przez całą trasę ani jednego zbędnego zdania… dwa razy zapytałem co jest w kubku, raz poprosiłem o banana, raz poprosiłem o nie zajeżdżanie „drogi” – tyle, skupiłem się na swojej robocie nie czyjejś.
No i to tyle relacji, ale wystarczy żeby oddać nastrój w jakim się wtedy znajdowałem.
#Dobre początki
Zimę na przełomie 2015/2016 przepracowałem całkiem nieźle, byłem zmotywowany do wykonania konkretnej pracy przed Cracovia Maraton, przeczytałem cały Internet i starałem się wdrożyć plan Jerzego Skarżyńskiego w życie. Było zimowe bieganie krosów aktywnych, pasywnych wspólne treningi z AZS AWF Masters – bardzo pozytywnie! Skoncentrowałem się na bieganiu, wymyśliłem sobie poprawę czasu na maratonie a później od maja nowy plan pod Frydmana. Do marca natrzaskałem prawie 1000 km więc powodów do wielkiego niepokoju nie było. Padła moja życiówka na 10k, pobiegłem też mocno półmaraton (nie, nie Marzanny tutaj to wszyscy wiemy jak to wygląda 😉 – więcej tutaj: Podsumowanie lutego i marca
#Cracovia Maraton
Długo się rozpisywałem o tym jakie mam założenia w co celuje. Zostało to zweryfikowane bardzo brutalnie przez rzeczywistość. Moje morale pełzało po piwnicy mojej świadomości przez prawie miesiąc po tych zawodach. I jak później analizowałem całą sytuację to już nawet nie chodziło o wynik, ale o całą sytuacją – nie byłem przygotowany na takie proste okoliczności jak to, że całość przygotowań może nie wystarczyć bo np. przydarzy się choroba. Trzy dni przed startem miałem gorączkę i rozważałem rezygnację, to była poważna lekcja na przyszłość, nie wystartuję już nigdy w takim stanie, było pewne że nie zrealizuję założeń a o przyjemności nawet z wolniejszego biegu nie mogło być mowy. Dałem się nakręcić i trudno, teraz już wiem, do niczego nie było mi to potrzebne. Ten Maraton kosztował mnie największego doła odkąd trenuje i wycieńczenie organizmu które leczyłem prawie miesiąc.
#Frydman
Pojechałem bez absolutnie żadnych oczekiwań i presji na totalnym luzie, i były to chyba najlepsze pod tym względem zawody tri do tej pory. Tak to zapamiętałem. O poprawie wyniku nawet nie myślałem a i tak wyszło lepiej niż w 2015. Super! Jeśli kiedyś uda mi się wypracować takie podejście na zawody o priorytecie A to będzie niezła petarda. Więcej można znaleźć tutaj: Frydman Triathlon 2016
#Druga połowa
Do maratonu trzeba podejść bardzo indywidualnie i tak też zrobiłem. Przygotowania pod Warszawę wziąłem bardzo poważnie, chciałem poczuć się Maratończykiem przez duże M. Żadnego spacerowania. Pomijam cel pośredni jaki sobie postawiłem (nie ruszam na pełny IM bez 3:30 w maratonie) to miałem tutaj do załatwienia sprawy bardziej ambicjonalne. Ale o tym pisałem dużo, trochę też jest wyżej więc dzisiaj wystarczy.
Muszę wspomnieć, choć nie wiem czy nie chciałbym o tym zapomnieć – półmaraton w Tychach, ostatnia dłuższy sprawdzian przed maratonem – totalny piekarnik, który jak na moją ogromną niechęć do biegania w takich warunkach zniosłem całkiem przyzwoicie. O życiówce mowy być nie mogło ale zrobiłem założenia i nie padłem z wycieńczenia – 16 tygodni treningu nie poszło na marne!
Przygotowania pod maraton zakończyłem startem w sztafecie, na dystansie 10k z małym haczykiem i czułem moc! Poszło nam wszystkim tego dnia naprawdę świetnie!
#Prawie koniec
Po maratonie w Warszawie, oprócz totalnej fazy na żarcie (skutek źle dobranej diety a konkretnie proporcji składników) pobiegałem resztę Krakowskiej Triady Biegowej – Bieg Trzech Kopców choć wymagający poszedł doskonale, byłem w pełnym gazie i w końcu udało mi się zostawić teścia daleko w tyle 😉 Trochę słabiej już bo cięższy o 2 kg,Półmaraton Królewski, marzenia o zejściu poniżej 1:40 muszą poczekać jeszcze 20 sekund 😉
#No to kończymy
Do roztrenowania zawsze podchodziłem mało poważnie. Zawsze napalony na wszystkie starty biegowe nie wrzucałem w kalendarz dłuższego okresu na odpoczynek. Tym razem byłem wykończony, trafiła się też choroba trochę dłuższa niż zwykle (prawie 3 tygodnie). Wizyta u fizjoterapeuty potwierdziła tylko stan małego zajechania. Odpuściłem sobie więcej niż zwykle i choć przez różne wydarzenia w życiu rodzinnym i zawodowym trudno mówić o wakacjach to jednak trochę się zregenerowałem. Próbowałem wejść w trening już z końcem listopada ale jeszcze było za wcześnie, kolejna infekcja dała znać o sobie i musiałem zwolnić. Tym razem bez rozpaczy na spokojnie, poczekałem aż się ustabilizuje i wrócą chęci do poważniejszej pracy.
#Zaczynamy 2017
Wiele nauczyłem w zeszłym roku. Problem w tym że była/jest to wiedza, która od jakiegoś czasu jest już w posiadaniu innych ludzi, np. trenerów 😉 i można w pewnym sensie powiedzieć, że trochę zmarnowałem czas – tutaj chciałem zaznaczyć, że to nie tak że nie jestem zadowolony – jestem, ale mam świadomość że można było zrobić zdecydowanie więcej. Ma to dla mnie szczególne znaczenie, gospodarowanie przy ograniczonych zasobach to sztuka i warto skupiać się na wszystkich aspektach aby osiągnąć jak najwięcej. Taki cel na ten rok, mniej ale z większym efektem. Krótko, zmieniamy ilość na jakość.
Dużo, bardzo dużo pozytywnego wydarzyło się w 2016 w całej sportowo treningowej otoczce. Poznałem wspaniałych ludzi, świetnie bawiliśmy się razem na zawodach i wspólnych treningach. Choć brakuje czasu aby tym wszystkim się w pełni nacieszyć, to jest to ogromna zmiana w moim życiu. Mam nadzieję, że najlepsze jeszcze przed nami!
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku !