Ironman 70.3 Gdynia #1

Emocje, emocje i jeszcze raz emocje! Drugi dzień a faza jeszcze trzyma i nie odpuszcza – dobrze, że właśnie zaczynam wakacje bo chyba nie wiele byłbym w stanie zrobić pożytecznego 🙂 W nocy odtwarzałem całe zawody w głowie jeszcze raz i to co zapamiętam z tych zawodów na zawsze to kibice! To naprawdę było coś niesamowitego! Ilość i jakość dopingu była dla mnie absolutną nowością – po prostu czułem się wspaniale i koniec kropka. Na finiszu trudno było się nie poryczeć – taki był kocioł! Oprawa i organizacja (choć nie obyło się bez paru mocnych wtop…) na bardzo wysokim poziomie – tak to można połówki trzaskać co dwa tygodnie 😉

Tego wstępniaka napisałem kilka godzin po starcie na pełnych emocjach… a teraz już z większym dystansem…

 

#Przygotowania

Przyjechaliśmy w piątek i powiem szczerze byłem od samego początku pełen obaw – bardzo zmęczony po podróży (autkiem z Krakowa to jednak 8h jakby nie jechał) i cały czas miałem wrażenie, że zbyt odpuściłem w ostatnim tygodniu  ….od dawna nie miałem tak długiej przerwy w treningu, akurat wszystko się tak poskładało, że nie było też jak należycie odpocząć, więc rozdrażnienie pełna opcja była włączona od momentu zalogowania w Gdyni…

#Na miejscu

A w Gdyni jak w Kona 😉 wszędzie wszyscy trenują, jeżdżą, biegają i pływają … a ja nie – więc ciśnienie znów rośnie … Ale robię po swojemu a nie tak jak inni więc starałem się za bardzo nie nakręcać. Rewia mody sprzętowej przytłaczająca momentami czułem się jak gość z NRD na pierwszej wycieczce w RFN 🙂

Expo zaliczyłem pobieżnie, uzupełniłem żele które zostały w KRK odebrałem pakiet i wszelkie możliwe gagety startowe i nie tylko – hala w Gdyni niczego sobie miejsce – odprawa też całkiem przyjemna ale tutaj już były pierwsze dziwne akcje – Pani dwoiła i się i troiła ale zasadniczo nie przekazała nic konkretnego, na domiar złego w trakcie pytań od zawodników organizatorzy zaczęli przeczyć samym sobie … postanowiłem się zbierać i nie robić sobie w głowie zamieszania, kolejność dyscyplin raczej się nie zmieniła więc co może pójść nie tak …

Wieczór spędziłem w kolejce do strefy (rower trzeba było zostawić dzień wcześniej) – ja postanowiłem zostawić wszystkie możliwe graty, rano był plan dorzucić tylko bidony.

Atmosfera nakręcona już na maxa!

#Takie tam

Oczywiście wszelkie zalecenia żeby oszczędzać nogi w ostatni dzień poszły w kosmos – chęć zwiedzania była silniejsza 😉 Rano był nawet krótki rozjazd po okolicy, bardziej sprawdzający sprzęt niż formę, ale zawsze …

#Wstajemy

Budzik 4 rano, wstajemy! Zjadłem koktajl z owsianką i do spania 😉  Pobudka o 5 zjadłem ryż z miodem i do łóżka … 6 rano ogarnięcie całej ekipy i zaspane towarzystwo siedzi już w aucie.

Przed 7.00 byłem już w strefie i pakowałem na rower jedzenie (a raczej tylko picie) …

Kilka szybkich rozmów, życzenia powodzenia i czas zmierzać na plażę!

#Pływanie

IMGP0346Miałem straszne ciśnienie żeby wejść jak najszybciej do wody (nie pływałem od tygodnia!) Dość długo szarpałem się z ubieraniem pianki, (zawsze mi to szło całkiem sprawnie więc stresik jednak był ale objawiał się w takich ukrytych detalach, wyszło mi tylko na dobre) – dopasowałem się idealnie. Iiiii trach do Bałtyku, kilka pierwszych pociągnieć i już wiedziałem – będzie dzisiaj dobrze, jest dobrze, płynie się świetnie!

Kilka razy jeszcze wchodziłem i wychodziłem z wody, starty falowe już się rozpoczęły po krótkiej imprezce na rozpoczęcie prosi odpłynęli już bardzo daleko i przyszedł czas na moją grupę wiekową.

Całkiem nas sporo było na tej plaży, ciasno i wyczuwalne napięcie – będzie ciężko na początku, oj … ogień, strzał i poszli. Nie chciałem być z tył, trzymałem się prawej strony w środku stawki. Pływanie zaczęło się spory kawałek od plaży (woda po kolana) i była to taka pralka o jakiej piszą w książkach, pierwsze 300 m to walka o każdy oddech J Po pierwszym bzyknięciu Garmina (500m) było już trochę luźniej, zacząłem stabilizować rytm i szło naprawdę nieźle!

Do stateczku był naprawdę solidny kawałek, im dalej w morze tym fala większa ale opór nie był jakiś gigantyczny, raz na czas podpinałem się pod kogoś ale miałem chyba pecha bo od razu zamieniał się w żabkarza … parłem do przodu i przy stateczku zrobiło się dziwnie. Było mówione „opłynąć” statek a tu ratownik jasno i wyraźnie wiosłem skierował mnie na czerwoną boję, kilka osób ostro parło w kierunku Szwecji, część zawróciła część nie … druga z niewielu wtop tego dnia ale 1km od brzegu ciężko pytać się o drogę… nadrzuciłem co najmniej 150 m – bywa i tak …

Przy boi nawrotowej istna masakra, parę osób długo nie mogło się pozbierać :p Z powrotem płynęło mi się jeszcze lepiej. Kilka osób w niebieskich czepkach dodatkowo mnie zmotywowało – doszedłem falę startującą wcześniej! Szybko minęło podniecenia jak minął mnie gość w żółtym czepku 😀 (z fali za mną rzecz jasna)

Wyjście z wody miałem zaplanowane od dawna, na spokojnie, bez szarpania, biegania płynę do końca i delikatnie. Byłem już na brzegu, na dywaniku – niestety pofałdowanym jak cholera od piasku pod spodem. Cała masa kibiców, wrzask i szum na maksa! Straciłem koncentrację, przestałem patrzeć pod nogi – duży paluch podwinął mi się pod stopę, docisnąłem swoją masą i chrup … gleby nie było ale ból dał jasno do zrozumienia, że to będzie ciężka sprawa :/ . Pierwsza myśl – kurwa … półmaraton ze zwichniętym palcem niewykonalne – myślałem że się rozpłacze, prawie nie mogłem stanąć na prawą nogę, nawet nie zdjąłem drugiego rękawa pianki na podbiegu do strafy. Tak, będzie epicko, jakby sam dystans to było mało … Na siłę dobiegłem do strefy. But ma twardą podeszwę więc mam 90km żeby się zastanowić co dalej.

Zapakowałem się na rower po długim spacerze w strefie … i jazda!

#Rower rowerkowi nierówny

IMGP0416Pierwsze kilometry trasy na mocnej koncentracji i adrenalinie, dużo zakrętów i niestety fatalna nawierzchnia (dziury, nierówny asfalt, żwirek piasek i takie tam) – nie wspominam o tym dlatego, że nie zrobiłem przez to rekordu świata, tylko dlatego, że nadal jestem cienkim kolarzem i takie utrudnienia dla mnie to spory problem. Musze mocno się koncentrować, aby nie zaliczyć gleby, przez strach spada też kadencja i prędkość, przez co pierwotne założenia o min. średniej prędkości powyżej 30km/h już na początku wzięły w łeb. Zrobiło się lepiej na trasie, to pojawił się podjazd, skończył podjazd – zaczęły zakręty i rondka. Wszystko to spowolniło mnie na początku bardzo mocno, ale z drugiej strony zapomniałem na chwilę o palcu! Przypomniał się na pierwszej „prostej”, kadencja poszła w górę, trochę przycisnąłem aby nadrobić początek i ból dał znać o sobie … Trzymałem się karnie w pozycji „aero” wszędzie gdzie tylko pozwalały mi umiejętności i chyba tylko dzięki temu udało mi się trzymać jako tako w założonej średniej. Minęła mnie niezliczona ilość osób, wiedziałem od początku, że tak będzie i wbiłem sobie już w głowę, że muszę to emocjonalnie przetrwać i nie przyśpieszać bo po prostu nie skończę tych zawodów, a już na pewno nie w obecnych okolicznościach. Oswoiłem się z trasą, rowerem, pozycją, stanem zdrowia, zjadłem i wypiłem zgodnie z planem. Wzdłuż trasy ustawiła się znaczna ilość kibiców więc na chwilę samotnych zmagań raczej nie było miejsca, trasa wracała też kontrapasem więc ruch w temacie był całkiem spory.

Atmosfera zaczęła mocno udzielać się już na nawrocie w Rumi, fantastyczny doping i ilość osób tam zgromadzonych zaskoczyła mnie bardzo, bardzo mocno, poczułem, że jestem częścią naprawdę dużego wydarzenia, a jak się później okazało to był dopiero początek 🙂

Opuściłem dwa punkty odżywiania pod rząd, leciałem cały czas na swoich zapasach, pogoda zaczynała jednak powoli się zmieniać, po deszczu i chmurach nie było już śladu a słońce przypiekało coraz mocniej.

Pierwsza pętla minęła bardzo szybko – wjazd na nawrót do centrum Gdyni to było istne szaleństwo, ilość osób zgromadzonych przy barierkach wzdłuż trasy, doping, krzyki, transparenty, oklaski jak w filmach lub relacjach, które widuje się tylko w TV. „Żaba” w gardle z miejsca, nawet w zakręty człowiek wchodzi jak nigdy bo inaczej wstydzior 😉 Jedna z najbardziej emocjonujących chwil jakie przyszło mi doświadczyć odkąd startuje! Rewelacja!

Ktoś nie zauważył dużego napisu SLOW DOWN i przeszedł obok mnie jak pocisk a później fizyka zrobiła swoje i jego wektor przeszedł przez barierkę, punkt odżywczy oraz skosił kilku kibiców … mam nadzieje, że nic mu nie było bo widziałem na żywo pełne salto przy sporej prędkości … za kibiców też trzymam kciuki 😉

Ciąg dalszy nastąpi … w części drugiej 🙂

%d bloggers like this: