Pisanie bloga jako takiego, wymaga czasu i zaangażowania. Wymaga też rzecz jasna hobby, a które stanie się motywem przewodnim rzeczonego. Twórczość, zbliżona w swej formie do „teorii wszystkiego” zawsze była dla mnie męcząca jako odbiorcy – więc tym bardziej byłaby jako twórcy. Blog jaki jest, każdy widzi.
Blogów triathlonistów amatorów jest aktualnie zatrzęsienie. Chętnych spróbować czy „dam radę” nie brakuje – od zachowawczych – opisujących zmagania z przygotowaniami do dystansu #sprinterskiego – po buńczuczne zapowiedzi zamiarów zmierzenia się z królewskim dystansem Ironman. Są też produkcje w postaci fanpagów na facebooku, które z większą bądź mniejszą powagą raportują postępy treningów przyszłych triathlonistów. Ton niektórych niejednokrotnie zaskakuje, można odnieść wrażenie, że ktoś koniecznie musi udowodnić coś całemu światu (który jest zdecydowanie przeciw) lub na odwrót, mamy już prawie pro’sa , który po jednym, mniej lub bardziej udanym sezonie serwuje nam bez chwili wytchnienia detale treningu na poziomie #Chrissy Wellington.
Jest też, całkiem poważna ilość inicjatyw tzw. treningów otwartych do których można dołączyć na praktycznie dowolnym etapie przygotowań.
Nie znalazłem do tej pory nic, z czym w pełni mógłbym się utożsamić jako sportowiec amator (używam tego określenia wobec siebie niechętnie, ze względu na radykalny wzrost poziomu sportu amatorskiego w kilku ostatnich latach). Źródeł wiedzy, oraz specjalistycznych stron związanych z sportami wytrzymałościowymi przybywa w postępie logarytmicznym. Prym wiedzie bieganie – gdzie moda i szum jaki wokół tej naturalnej dla człowieka aktywności jest gigantyczny. Tworzy się całe społeczności i wręcz filozofię życia, można odnieść wrażenie, że ludzie którzy biegają zaliczają się do jakiejś szczególnej kasty. Widzę w tym tyle złego co dobrego, brakuje mi w tym wszystkim zdrowego umiaru i rozsądku.
Nie mam aspiracji, na obecnym poziomie atakować miejsca na pudle w swojej kategorii wiekowej ponieważ wiem, iż jest to nierealne – jednak po cichu, ambicja nakręca myśli, że może, może kiedyś. Z drugiej strony traktuję udział i przygotowanie do każdej imprezy dość poważnie, staram się podchodzić z szacunkiem do siebie i do tego co robię zwłaszcza kiedy odbywa się to kosztem innych (w tym przypadku kosztem czasu spędzanego z rodziną). Kolejnym aspektem, oprócz czasu – o którym będę pisał znacznie szarzej (mam nadzieje) w kolejnych wpisach – są pieniądze, których mimo stanowczo zapewniających o tym że się da i każdego na to stać wpisać na wielu stronach związanych z tematem przygotowań do debiutu w imprezie tri – trzeba zainwestować dużo. Postaram się solidnie rozprawić z wszystkimi mitami, zarówno low jak i high costerów, na swoim przykładzie, co faktycznie okazało się niezbędne, a czego zakup został nakręcony przez medialno-reklamową otoczkę.
Kolejny i chyba najważniejszy punkt programu to trening – to jest niestety temat rzeka – i nawet dwukrotne przeczytanie Biblii Treningu Joe Friela na samym początku przygotowań tego nie zmieni. Znany redaktor jednego z portali triathlonowych użył kiedyś wobec swoich przygotowań stwierdzenia „systematyczne ćwiczenia fizyczne” bardzo mi się to spodobało. Za słowem trening stoi cała nauka. Bardzo ciężko jest jednocześnie poznawać tajniki tej nauki i wprowadzać je w życie – czynnikiem ograniczający ponownie staje si ę czas. Oczywiście rada: „weź trenera od biegania, pływania albo od wszystkiego na raz” – jest najprostsza i zarazem najbardziej kosztowna, jednak nie jest do końca bez sensu – o czym będzie szerzej w wpisach dotyczących pływania.
Żaden z planów treningowych, proponowanych na wielu portal czy też załączanych do publikowanych czasopism, nie będzie efektywny bez odpowiedniego przygotowania merytorycznego zawodnika – amatora.
Jak się do tego zabrać? Można, rzecz jasna czytać wszystko co w tytule zawiera słowo triathlon, przebić się przez wszystkie strony , fora i w konsekwencji zwariować od nadmiaru informacji niejednokrotnie sprzecznych. Postaram się w miarę możliwości przybliżyć kilka źródeł z których korzystałem lub zamierzam korzystać poprzez opisanie efektów i wpływu jakie miały wskazówki w nich zawarte na moje przygotowania.
Jaki jest cel powstania kolejnego, zapewne nie ostatniego bloga, o triathloniście amatorze, który trochę pobiegał, coś tam przepłyną i raz na czas pojedzie gdzieś dalej na rowerze? Po ponad rocznym treningu do swojego debiutu, zauważyłem, że wiem już całkiem sporo o sobie, wiem czego bym już nie zrobił i jakich błędów nie popełnił – może te zapiski uchronią przed tym Ciebie.
Rozróżniam też dwa podejścia w takich przygotowaniach, „chcę sobie coś udowodnić, lub jeszcze gorzej udowodnić coś innym” – tutaj na pewno spotkamy się z tendencją do zbyt dużych obciążeń, niecierpliwością, zbyt dużymi oczekiwaniami oraz presją czasu (zawody zaplanowane w nierealnym terminie, najlepiej na jakimś medialnym dystansie – lepiej wygląda). Konsekwencją są kontuzje, często bardzo poważne i eliminujące delikwenta z sportowego życia na zawsze. Niejednokrotnie jest to jednorazowy zryw – po występie w zawodach, brakuje motywacji (określony cel był zbyt łatwy – tak, tak – przebiec jeden maraton w życiu to czasem za mało…), albo zbyt trudny, następuje zniechęcenie i cała praca idzie na marne.