MP Cross Triathlon Tyniec 2014

Na zawody Cross Triathlon w Tyńcu zapisałem się całkowicie bez świadomości rangi oraz poziomu ich trudności . Byłem ciekawy jak to jest zrobić duży trening przed planowanymi zawodami A ( Irondragon ) dwa tygodnie po zawodach w Tyńcu. Dystans na „papierze” nie wyglądał groźnie, a Tyniec to praktycznie „dzielnica” Krakowa, więc nic nie wskazywało na to, że będzie to ciężkie logistyczne wyzwanie co zawsze zachęca do udziału w imprezie. Zapisu dokonałem bardzo wcześnie, więc imprezą, trasą i organizacją zacząłem interesować się dopiero miesiąc po Frydmanie. Nie chcę napisać, że lekceważąco podchodziłem do tematu – raczej spodziewałem się kolejnej, spokojnej, rodzinnej imprezy triathlonowej na której można nabyć doświadczenia przed kolejnymi startami.

Niespodzianka…

Pierwsze przebłyski, że ta impreza to nie przelewki miałem podczas wspólnego treningu szosowego z Aktywna Strona Życia, gdzie podpytywałem uczestników, czy startują w tej imprezie czy znają trasę itp. Jeden z przyjaciół krótko uciął, że pierwszy podjazd po pływaniu zabija i bez dobrego roweru MTB nie ma tam czego szukać. Przed Frydmanem słyszałem dokładnie to samo i w sumie nie było tak źle. Rozpocząłem weryfikację materiałów organizatora – o imprezie mówiło i pisało się już znacznie więcej. Na dwa tygodnie przed Mistrzostwami wybrałem się na oficjalny objazd trasy – i jak powiedział trener ASŻ po zakończonej pętli „smutną miałeś minę”…

Przecież każdy ma rower górski

Trasa, jak przyznał sam organizator była kilka razy zmieniana a to z przyczyn technicznych (zikit nie wydał jakiejś tam zgody),  a to ze względu na bezpieczeństwo zawodników – jeden ze zjazdów został uznany z zbyt niebezpieczny (dobrze, że nie miałem okazji go zobaczyć, bo wg. mnie wszystkie na ostatecznie zatwierdzonej trasie były niebezpieczne).

Rower kilka razy wyprowadzałem pod górę i nie byłem w tym osamotniony uświadomiłem sobie bardzo szybko, że nie mam ŻADNEGO doświadczenia w jeździe MTB (nie to żebym był wyjadaczem szosowym, ale jazda po lesie z prędkością 35Km/h to trochę inny rodzaj zabawy). Zawodnicy z czołówki trasę przeszli jak burza praktycznie instynktownie reagując na wszystko co się na niej pojawia. Amatorowi pozostała modlitwa i zaciśnięte dłonie na manetkach hamulca. Po dwóch treningach (to praktycznie całe doświadczenie MTB jakie udało mi się zdobyć przed zawodami) uznałem, że żadnego szaleństwa nie będzie i rowerem trzeba pojechać tak aby przeżyć, a może na bieganiu się uda kogoś dogonić…

To „te” schody?

Więcej zjem, wypije, wezmę więcej żeli i jak tylko przetrwam rower bez poważnej kontuzji to nadrobię na bieganiu. To tylko 8KM więc nawet jak będę zmęczony kilka osób będzie bardziej. Ściana byłe we Frydmanie, tutaj się to nie powtórzy. Ściany nie było, były za to schody.

Organizator bardzo poważnie podszedł do dwóch spraw – Mistrzostwa Polski nie mogą być imprezą łatwą a dwa prefix cross obowiązuje na każdej dyscyplinie. Trasa biegowa początkowa przewidziana na dwie pętle ostatecznie zorganizowano na trzech, gdzie zawodnicy musieli zmierzyć się za bardzo stromymi schodami (na zmianę nazywanymi podczas zawodów schodami do „piekła” i „nieba”) i około 300m podbiegiem w lesie po bardzo nierównej nawierzchni. Reszta trasy to na zmianę bieg przez łąki i pola a kawałek asfaltu, mimo tego, że również będący podbiegiem stanowił jedyne miejsce na trasie na którym można było na chwilę obniżyć poziom koncentracji i w miarę sił przyśpieszyć.

A to pływania nie było?

Gdzie zorganizować „crossowe” pływanie, aby poziomem trudności nie odbiegało od pozostałej części imprezy? Najlepiej w rzece, w której w Krakowie nikt oficjalnie nie pływał w pław od 30 lat … Smętnie przetaczające się brązowe od mułu masy wody nie zachęcały nawet do spoglądania w jej kierunku, a co dopiero do pływania 1KM z czego 400m „pod prąd”. Całości ponurej atmosfery dopełniał unoszący się zapach zgnilizny – zapewnienia co do czystości akwenu dziwnie traciły na wartości z każdym oddechem.

Od pływania w Wiśle (ochrzczoną w dniu startu „grzybową”) impreza miała rozpocząć swój debiut w kalendarzu imprez triathlonowych w Polsce.

Nie było żadnych możliwości przed samym startem „potrenować” pływania w tych warunkach. Do samego końca pozostawało niewiadomą jak to będzie? Organizatorzy podczas odprawy technicznej oraz ostatnich objazdów tras skutecznie podgrzali atmosferę obaw u mniej doświadczonych (to ja!) zawodników i jak pokazała niedziela – całkiem słusznie.

Wiele osób nie stawiło się na linii startu pomimo wcześniejszego zapisu, zupełnie im się nie dziwie…

PRZYGOTOWANIA #2

No to po zawodach

Kilka słów o organizacji imprezy, ale również tego co się działo przed imprezą. Organizacja treningów przez ASŻ, objazdy trasy … możliwość poznania nowych ludzi dzielących tą samą pasję – takie działanie, w szerszym wymiarze, bo społecznym zasługuje na słowa uznania bez względu na to czy posiada podtekst marketingowo PR’owy czy nie – w takich czasach żyjemy, każdy musi z czegoś żyć i nie ma treningów czy innych imprez całkowicie „za darmo” – jednak jeśli ktoś daje mi możliwość trenowania, poznawania nowych ludzi, pozyskiwania doświadczenia w zorganizowany profesjonalny sposób to wypada podziękować co niniejszym czynie i przy okazji pozdrawiam. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o takich inicjatywach w Krakowie odsyłam do wpisu o otwartych, darmowych treningach w Krakowie.

Odprawa techniczna

W sumie naliczyłem trzy oficjalne objazdy trasy rowerowej z udziałem trenerów – nie mam praktycznie żadnego doświadczenia startowego, ale z tego co wiem to naprawdę ewenement i rzadkość – każdy kto chciał mógł zapoznać się z trasą bardzo dokładnie. Wcześniej były też organizowane otwarte treningi na wybranych fragmentach w których niestety nie brałem udziału – w przyszłym roku tego błędu już nie popełnię.

%d bloggers like this: