Iron Dragon 2014

Iron Dragon na gorąco

Super impreza! Druga edycja przyciągnęła na start prawie 400 chętnych sprawdzić swoje siły na dystansie olimpijskim. Pogoda udała się aż za bardzo, start zawodów Iron Dragon wyznaczono na godz. 12, co oznaczało to, iż część biegowa będzie odbywać się ok 13.30 (przynajmniej dla mnie) – jednym słowem „patelnia”.

Na miejscu panowała rodzinna atmosfera, imprezy poprzedzające główny start skupiały się na dzieciach – proces wydawania pakietów, oznaczania zawodników oraz wprowadzania sprzętu do strefy zmian przebiegał nad wyraz sprawnie – nie wiem jeszcze jak to wygląda na gigantycznych imprezach (np. w Gdyni czy Poznaniu), ale wczoraj można było poczuć atmosferę poważnej imprezy sportowej już od samego rana.

Przyjazd

Wychodzi na to, że mam już całkiem nieźle opanowany przed startowy dryl. Zebraliśmy się z rodzinką rano bez niespodzianek. Był czas na wszystko, spokojne śniadanie, przygotowanie bidonów, żeli, ostatnią szybką kontrolę torby ze sprzętem oraz bez stresowe zamontowanie roweru na dachu samochodu. Do Kryspinowa z Krakowa jest bardzo blisko, w niedziele rano to 30 min jazdy. Byliśmy na miejscu ok. 9.00 rano – parking dobrze oznakowany i przygotowany o tej porze był jeszcze prawie pusty. Wniosek na przyszłość – nie ma potrzeby przyjeżdżać zbyt wcześnie – o 10.00 miałem już numery startowe i zmierzałem z rowerem do strefy zmian – byłem jednym z pierwszych którzy to zrobili. Na następne zawody nie będę się już tak spinał, długie oczekiwanie na start to niepotrzebne nerwy i strata sił (słoneczko robi swoje, chodzenie tam i z powrotem też nie pomaga – dzieciaki mogą zacząć się nudzić). W strefie staram się na spokojnie wszystko sobie ułożyć w koszyku i zobrazować w myślach pierwszą zmianę, co nakładam w jakiej kolejności, tak aby uniknąć niepotrzebnego gmerania w pojemniku.

Odprawa

Ok. 11.30 była już solidna „żarówka” więc z założeniem pianki zwlekałem jak najdłużej się da. Trochę zaskoczył mnie sposób przejścia na linię startu, wszyscy zostali zamknięci w strefie zmian i dopiero z tamtąd wąskim korytarzykiem po liczeniu wypuszczeni na plaże. W strefie odbyła się też krótka odprawa techniczna – kilka uwag na temat trasy pływackiej, z której strony opływać boje itp. Oraz kilka uwag na temat początkowej fazy trasy rowerowej …Trochę musiałem się gimnastykować z workiem (zwykła nylonowa reklamówka ułatwia założenie pianki … i to bardzo), okularkami i czepkami w jednej ręce a zwisającą pianką w drugiej. Na plaży założyłem piankę do końca, czepek, okularki i czepek organizatora (patent z drugim czepkiem zapobiega przypadkowemu zsunięciu okularków).

No to pływamy!

Trasa pływacka została wytyczona na całej długości zalewu, żadnych pętli, widok ostatniej boi uświadamiał, że jednak 1,5 Km w wodzie to trochę jest. Czasu na rozgrzewką nie było zbyt wiele, kilka szybkich machnięć kraulem, krótka rozmowa z przyjacielem poznanym podczas poprzednich zawodów i czas na ustawienie się na plaży. Tutaj trzeci błąd tego dnia, ustawiłem się zbyt pesymistycznie, za bardzo z tył, co kosztowało mnie dobre 5 min na pływaniu. Start był iście triatlonowy, pełna pralka bez taryfy ulgowej – już po dwóch oddechach czułem, że przepływam po 3 osobie, zatrzymał mnie solidny kop od pierwszego, lecz nie ostatniego żabkarza ma moim torze.

Długo szukałem sobie miejsca w wodzie, bardzo mnie to spowolniło, niepotrzebnie też mocowałem się z ludźmi z przodu, mogłem zwyczajnie od nich odpłynąć ustawiając się bardziej z przodu – może nie jestem pro pływakiem ale chyba trening zrobił swoje i trzeba bardziej wierzyć w siebie. No nic, trochę zygzakiem, trochę na raty dopchałem się na „drugą linię” i po pierwszym nawrocie zrobiło się trochę luźniej. Straciłem czujność i zebrałem drugiego kopa w głowę, nabierając sporo wody przy tej okazji, na kolejny oddech przyszło mi poczekać z dobre 30 sekund więc znów zrobiło się trochę nerwowo, znów niepotrzebnie – na siłę szukałem miejsca za kimś, a zmęczenia nie czułem praktycznie żadnego i mogłem płynąć swoje dalej. Dyskomfort w postaci bólu przedramion ustąpił po 600m (mam takie coś tylko jak pływam w piance), widziałem już w oddali wyjście z wody więc starałem się przyśpieszyć. Odpuściłem częste spoglądanie do przodu i trochę zboczyłem z kursu co znów kosztowało mnie trochę czasu. Z wody wychodziłem w dobrym nastroju, nie byłem zmęczony, tętno w miarę spokojne, nic nie bolało, ogólnie zadowolony człowiek.

Jedziemy

Podejście do strefy przez schodki i dywanik wymagało koncentracji, dużo kibiców nakręcało pozytywnie do dalszej walki, świetna chwila, czułem, że będzie dzisiaj nieźle!

W strefie jak to amator marudziłem na maksa, obiecuje sobie, że na kolejny sezon wprowadzę kilka solidnych zmian. Wiem, że nie walczę o pudło, ale jak się zastanowić to tracę minuty nie na brakach w treningu, tylko na braku doświadczenia – więc czas zacząć dbać o detale, bo na koniec może się okazać, że wynik będzie znacznie lepszy. Ściąganie pianki idzie mi nawet sprawnie, ale później zakładanie koszulki, skarpetek, buty rowerowe, jedzenie żelu, picie – wszystko do zmiany, ale przemyślenia na ten temat w odrębnym wpisie. Wyzbierałem się w ponad 2 minuty. Początek trasy to kiepska dróżka leśna w dodatku z hopkami, trzeba było uważać, ale to tylko parę metrów – później to już raj dla szosowców. Nowiutki asfalt i praktycznie zero górskich premii na trasie zapowiadało ciężką pracę. Zjadłem pierwszy żel i ogień, chciałem nawiązać do pierwszej grupy jaką widziałem przed sobą (w zawodach dopuszczono drafting) ale byli poza moim zasięgiem – to trochę ostudziło mój zapał, wróciłem myślami do pierwotnego planu – pierwsze 10KM spokojnie, na złapanie rytmu, kolejne 10KM trochę przyśpieszamy a druga pętla „drop the hammer” – tak aby zmieścić się poniżej 1:30:00.

Towarzystwo jednak cisnęło bardzo mocno, tempo na trasie było naprawdę solidne, czułem się bardzo dobrze i ciężko było się powstrzymać, przycisnąłem i parę osób zostawiłem w tyle. Udało mi się podpiąć pod 4 osobową grupę i zaczęła się równa jazda – pierwsza kontrola licznika mocno mnie zdziwiła 37KM/h kadencja 90 i nadal czuję się nieźle! Drugi, żel, woda i kolejne zaskoczenie – koniec pierwszej pętli po 30 kilku minutach jazdy – pierwsza myśl to za ostro, zemści się na bieganiu, ale druga, że w sumie nie jadę na maksa, nic mnie nie boli trochę gorąco a tak pozatym naprawdę nieźle się bawię. Druga pętla trochę wolniej, pomimo odcinków z prędkością przekraczającą 45Km/h – zgubiłem raz grupę i na odsłoniętej części trasy wiatr zrobił swoje. Jednak całość w rekordowym dla mnie tempie, przy zachowaniu kadencji o której rok temu czytając w książkach zastanawiałem się jak to jest w ogóle możliwe, po prostu super!

I na koniec żelik, prawdopodobnie kolejny błąd na tych zawodach, bo ból w prawej części brzucha pod żebrami pojawił się pod koniec jazdy i nie był intensywny tylko dlatego, że byłem zgięty w każdym razie był i trzeba było już się zastanawiać co dalej…

Patelnia

Znowu sielanka w strefie, muszę coś z tym zrobić naprawdę. Później początek trasy po lekkim terenie i krótkim acz stromym podbiegiem nie wyglądał źle, kawałek w lasku też nie zapowiadał tego co było kilometr dalej. Zero cienia, odsłonięta na prawie całej długości trasa, w tym upalnym dniu wykończyła wiele osób. Tutaj działo się najwięcej dramatów, ludzie wymiotowali, zatrzymywali się, przewracali musiała też zjawić się karetka. No ale cóż, może nie tak poważne ale miałem swoje problemy – brak doświadczenia i jeszcze raz brak doświadczenia, nic innego – przed pierwszym punktem z wodą miałem całkiem niezłe tempo, dokładnie takie jak zakładałem – miałem jednak wrażenie, że jest mi bardzo, bardzo ciężko – przestraszyłem się, że zaliczę taki sam zjazd do boksu jak na Frydmanie – zjadłem kolejny żel, bez sensu. W wodopoju popiłem dwoma łykami wody, drugi kubek wody na głowę i lecimy dalej. Tempo bez zmian, szybka kontrola tętna – wow, tylko 147bpm – no to wreszcie będzie jak planowałem, drugie 5KM przycisnę. Nawrotka i zastanowienie, cholera jak idzie ta trasa? Trzeci kilometr i nawrotka, to też są dwie pętle, kurde, aż tak dobrze to się nie czuje. Nie wiem dlaczego ale spadło mi nagle morale, smażyło coraz bardziej, ktoś mnie wyprzedził – zdekoncentrowałem się. Drugie wodopój, ta sama procedura kubek wody na głowe i parę łyków. Mniej więcej 5KM i zaczyna się, ból po prawej stronie, zaraz pod żebrami. Na początku da się wytrzymać, rwie jak skurcz żołądka i promieniuje do nogi, zwolniłem. Przemęczyłem się jeszcze jeden kilometr truchtem i niestety stop. Ból na maksa, nawet przy wolniutkim biegu – da się tylko iść, kombinuje z głębszymi oddechami, co chwila podbiegam kawałek na siłę mija mnie sporo osób. No naprawdę się wkurzyłem… Tak właśnie jeden nie przemyślany żel załatwił mi kolejne 5 minut i choć nie wiele by to zmieniło w kategorii open to w sumie zliczyłem że mógłbym mieć czas w okolicach 2:35:00 po roku amatorskiego treningu. Kolka puściła mnie na 7 KM, kolejny na zmianę truchtałem i biegłem, dogrzało mi na maksa, odwodniłem się solidnie i końcówka do przyjemnych nie należała. Zebrałem się na ostatnie 1500m i dobiegłem na metę. Pierwsza informacja, plan wykonany 3h złamane! Zmęczony ale szczęśliwy na maksa!

Dużo więcej o imprezie na stronie organizatora, jeśli planujesz swój debiut w 2015 to szczerze polecam to miejsce!

%d bloggers like this: