1. PZU Cracovia Półmaraton Królewski

#Życiówka na koniec sezonu

Dziwnie się pisze relacje, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, albo nawet lepiej! Pogoda dopisała, humor, kibice i jak się okazało forma również, co zaowocowało poprawieniem czasu na dystansie półmaratońskim o ponad dwie minuty! I Może nie jest to sensacyjny wynik, (1: 50: 04) ale jeśli zestawić to z debiutem, który miał miejsce na początku roku (2: 04: 32) to mamy 14 minutowy progres w jednym sezonie – przepraszam, ale nieskromnie przyznam, że jestem zadowolony z siebie J

No, ale zacznijmy od początku.

#Jedziemy na start

Tym razem bez spiny i wczesnego wstawania (zmiana czasu na zimowy dodała jeszcze godzinę ekstra). Standardowa przed startowa rutyna: pomidorowa i banan, do tego kawa. Spokojne zebranie ubrania, kontrola numerka, bidonów i do samochodu. Start z Rynku Głównego w Krakowie planowany był na 11.00.

Z góry upatrzone pozycje parkingowe okazały się odcięte przez policję, więc troszkę stresu z porzuceniem samochodu ( parkowaniem się tego nazwać nie da) , ale nie na tyle, żeby popsuć dobry nastrój. Krótki spacer z Dębnik na miejsce startu pozwolił przy okazji sprawdzić przygotowanie trasy – już od 9.30 główna arteria komunikacyjna miasta – aleje, była zamknięta. Przy bulwarach wiślanych uwijali się wolontariusze dopinając punkt żywieniowy (jeden z wielu) na ostatni guzik. Policja tłumaczyła spokojnie wkur… kierowcom, że tak to kolejne kretyńskie zawody, które paraliżują miasto i nikomu nie są potrzebne, ale i tak mogą przejechać dopiero za 3 godziny 🙂

#Rynek

Bardzo pojemne miejsce – 4k ludzi i jeszcze dało się spokojnie przejść, rozgrzać i ustawić kilka pokaźnych namiotów – ogólnie bardzo duża, dobrze zorganizowana impreza. Ludzie grzecznie ustawiali się w swoich sektorach i do samego startu (włącznie) panowała świąteczna atmosfera. Konferansjer dwoił i się i troił, aby w ostatnie minuty zorganizować coś w rodzaju rozgrzewki, ale było tak zimno, że nie wiele to pomogło – kto miał zmarznąć to zmarzł i nie było zmiłuj.

#5km

Start to klasyczna delikatna przepychanka, ale trzeba przyznać pełna kultura – wszystko na dużym spokoju uczestników. Pierwsze kilometry jak zwykle znacznie szybciej niż zamierzałem, ale tym razem było to kontrolowane – chciałem jak najszybciej wydostać się z centrum – 10 minutowe oczekiwanie w bezruchu na start zrobiło swoje i marzyłem o punkcie, w którym stał … toy toy 😉

Po 25 minutach tętno się ustabilizowało, punkt kontrolny został zaliczony i można było podjąć decyzje, co do dalszej walki. Dogoniłem peacemakerów na 1:50:00 i choć nie było w planie „robienia” takiego czasu postanowiłem trzymać się ich jak najdłużej.

#Raz tak raz siak

Bieganie ulicami miasta, którymi na co dzień sunie tysiące aut (w tym moje) pozwala spojrzeć na wszystko z trochę innej perspektywy. Świat nie przemyka w takim tempie jak za szybą samochodu. Można sobie dobitnie uświadomić, że 21KM biegania to jednak jest spory kawałek! Po 80KM na rowerze, to będzie naprawdę solidny wysiłek. Nie ma co się poddawać internetowej mani umniejszania wszelkim ćwiartkom i połówkom – niech ktoś spróbuje zanim zrobi wywód o tym jak to można teraz zjeść snickersa i przebiec maraton (bo wszyscy przecież teraz biegają) a tylko biegi ultra są dla prawdziwych twardzieli. Takie przemyślenia, głównie w kontekście przyszłorocznej próby podejścia do połówki Ironamana towarzyszyły mi do 16KM biegu, gdzie zawsze muszę się skupić aby poważnie nie zwolnić.

Tym razem poszło gładko, nawet trochę przyśpieszyłem i dogoniłem „baloniki” tak na wyciągnięcie nogi 😉

Nic nie bolało, żadnej kolki, pić się nie chciało – wszystko ok – po prostu dobrze ułożył się ten bieg od samego początku. Przy okazji odwiedziłem strony, w których się wychowałem – tak akurat przebiegała trasa. Naprawdę +10 do samopoczucia.

Mgła nad Wisłą zgęstniała na dobre, a peleton biegaczy poważnie przerzedniał. Nawrotka na rondzie Matecznego była jeszcze bardzo tłoczna w przeciwieństwie do tej na kładce oj. Bernatka. Można było spokojnie rzucić okiem za siebie i zobaczyć rozciągnięty po całym bulwarze sznur biegaczy – prawie 4 tysiące osób – dwa za mną dwa przed mną 🙂

#Koniec sentymentów

Bardzo się martwiłem, żeby nie spuchnąć na 18KM, tempo trzymałem na poziomie 5:10 od samego początku biegu i jak na obecny stan przygotowań to wszystko na co sobie mogę pozwolić bez urywania podwozia. Poszło gładko, to był naprawdę przyjemny bieg! Końcówka kosztowała mnie trochę walki z samym sobą, baloniki trochę odeszły i niestety nie udało się złamać 1: 50:00 ale to już naprawdę kwestia dobrze przepracowanej zimy i kolejny próg jest w moim zasięgu.

#Plany,plany …

Sezon kończy się naprawdę niezłą imprezą, udało mi się zrealizować wszystkie cele na 2014 rok – czasem z małym opóźnieniem, ale się udało. Teraz pora na domknięcie kalendarza na 2015 i rozpisanie planu treningowego. Od listopada trzeba solidnie brać się za robotę – podwojenie dystansu zarówno w biegu i jak i docelowo w triathlonie będzie dużym wyzwaniem!

#Teściu…

No nie mógłbym nie wspomnieć o wschodzącej gwieździe kategorii M50 😉 Z czasem 1:30:xx wysoko u góry listy! Naprawdę, muszę zrealizować swój plan i utrzymać trening przez kilka lat na wysokim poziomie, aby później wymiatać w kategorii M40!

 

 

%d bloggers like this: